


Ojcze Romanie,
pozwolisz, że to będzie list. Zacząłem pisać tekst, ale w połowie strony wycofałem się z tej męczarni i zaczynam jeszcze raz. Być może list nie nadaje się do miesięcznika – wybacz zatem i zrozum, że trudno tak po prostu usiąść i opisać swoje życie. Jak to jest być gejem? Pomyślałem, że przecież nie będę Ci pisał o tym, co mi się u mężczyzn podoba… Pewnie dokładnie to samo, co kobietom. Kanony piękna są, mówiąc krótko, biseksualne.
Bycie gejem jest dla mnie życiem pękniętym i złamanym. Życiem nie takim, jakie być powinno. I od razu mówię: to moje zdanie, piszę to od siebie, nie obchodzi mnie poprawność polityczna tematu. Ja szukając przystojnych mężczyzn, szukam tego, co sam posiadam – męskiego ciała.
Wyobrażam sobie czasem, że popęd hetero jest obfitszy, bo tam szuka się inności i dopełnienia. Jest w nim zaciekawienie tajemnicą, jest rozgryzanie zagadki niedostępności drugiej strony. Ja szukam tego samego – tożsamości. Kręcę się w kółko, przelatując łapczywie wzrokiem po facetach na ulicy i w sklepach. Być może powinienem to kontrolować, powściągać się, spuszczać wzrok na chodnik. Nie potrafię. Patrzę zachłannie i w ułamku sekundy oceniam interesujące mnie walory męskiego ciała. To są oczy wygłodzonego człowieka.
Ciągle myślę, że spotkam tego jedynego, który da mi siebie – a w sobie odda męskość. Dopiero gdy trzeźwieję z tego amoku, przypominam sobie, że przecież ja też jestem facetem, że męskość już mam. Albo raczej gdzieś ją skrzętnie ukrywam. To błędne koło mnie męczy, f (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.
Sekty z innego punktu widzenia