



Zaraz po przyjeździe w centrum miasta rzuca mi się w oczy reklama: „Zadbaj o siebie latem” („Ta hand om dig i sommar”). Uśmiecham się pod nosem. Po to właśnie tu przyjechałem. Chcę odpocząć.
Było tak, jak lubię: duże miasto zwiedzane bez planu, przesiadywanie na ławkach, przypatrywanie się życiu i długie spacery brzegiem większej wody. Przy okazji sporo się dowiedziałem od spotkanych Polaków, a także nauczyłem się czegoś o Kościele.
Żonaci księża
Z lotniska Skavsta do centrum Sztokholmu jest ponad 100 kilometrów. Podróż wygodnym autobusem zajmuje prawie półtorej godziny. Obok mnie siada Ania z Warszawy. Wymieniamy kilka uwag na temat konieczności zapinania pasów, do czego zachęca nas zarówno kierowca, jak i napisy w autobusie. Z marnym skutkiem. Mało kto przestrzega tego niewygodnego przepisu. Ania pasy zapina, być może przekonana moim zachowawczym: „Nigdy nie wiadomo, czy się nie przydadzą...”. Rozmawiamy o szwedzkiej pogodzie (lało jak z cebra), o naszych planach – jej weekendowym wypadzie do znajomych i moim tygodniu odpoczynku. Gdy schodzimy na tematy zawodowe, rozmowa radykalnie zmienia kierunek. Wiadomo – z księdzem rozmawia się inaczej, ale odważnie pytam Anię o jej wiarę. – Wierzę w Boga prywatnie, bez Kościoła – mówi i przekonuje mnie, że gdyby księża byli żonaci i dzieciaci, to można by słuchać ich kazań. Ale skoro my, księża, nic o życiu, a szczególnie o życiu w małżeństwie, nie wiemy, to jak możemy kogokolwiek o tym pouczać. W utrzymywaniu tej opinii nie przeszkadza jej to, że sama nie jest jeszcze zamężna. Choć lubię (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.